Wellington. Stolica Śródziemia

Wellington

Kiedy samolot linii Air New Zealand powoli wtacza się na pas startowy, a na telewizorach pojawia się „safety video” z bohaterami, a w zasadzie aktorami z ekranizacji „Hobbita” Petera Jacksona, prawie się wzruszam…

Lądując na Wellington International Airport (WLG) na budynku lotniska czeka na nas kolejna niespodzianka – wielki napis „Wellington Airport – Middle of Middle Earth”.
W środku hali natomiast witają podróżnych podwieszone pod dachem wielkie figury przedstawiające Golluma polującego na ryby oraz czarodzieja Gandalfa.

Wellington stolica Nowej Zelandii będąca jednocześnie trzecim pod względem wielkości i liczby ludności miastem w kraju (po Auckland i Christchurch) nazywana bywa „Wellywood”, co jak łatwo się domyśleć stanowi połączenie słów „Wellington” i „Hollywood”. Miasto jest mianowicie ważnym ośrodkiem kinematograficznym, a sławę zdobyło dzięki nowozelandzkiemu reżyserowi Peterowi Jacksonowi ponieważ plenery Aotearoa posłużyły jako scenografia w ekranizacji trylogii „Władca Pierścieni”, a później „Hobbita”. Na przedmieściach Wellington mieści się jedna z najsłynniejszych wytwórni filmowych Miramar.

Nasze Lisbon Story

Lizbona

Parę lat temu obejrzeliśmy słynny film Wima Wendersa „Lisbon Story”, dzieło zainspirowane atmosferą tytułowego miasta oraz – a może przede wszystkim – jego dźwiękami.
Od tamtej pory stolica Portugalii była „gdzieś” w naszych planach, ale jakoś skutecznie udawało nam się ją omijać aż do tej jesieni.

Teraz, bogatsza o to doświadczenie, mogę stwierdzić krótko, że warto było. I rzeczywiście, aby poczuć atmosferę Lizbony trzeba się zarówno w nią wsłuchać, wyłapać drobne i często trudne do uchwycenia dźwięki, które zebrane razem tworzą zaskakująco spójną i unikalną mozaikę. I jednocześnie świetnie uzupełniają ferię zapachów obecnych na każdym kroku.

Christchurch. Ponure i szare, przyjazne i kolorowe

Christchurch

Po tygodniu spędzonym na wyspie północnej lecimy na wyspę południową, a tam decydujemy się odwiedzić Christchurch – drugie co do wielkości miasto Nowej Zelandii.

Miejsce to okazało się jedynym wywołującym tak skrajnie różne uczucia podczas całej nowozelandzkiej podróży. Wrażenia ze spacerów po mieście porządnie zdewastowanym na skutek trzęsienia ziemi kompletnie nie pokrywały się z tym, co próbowałam sobie wyobrazić oglądając zdjęcia czy czytając przed przyjazdem.

Nowa Zelandia, AucklandMiasto na wulkanie

Auckland

Podróż do Krainy Długiego Białego Obłoku oddalonej w linii prostej od Polski ponad 17 tysiący kilometrów przebiegła dość sprawnie i bez większych niespodzianek – może poza drobnym problemem z odnalezieniem naszej rezerwacji w Transfer Desku w Sydney…

Po około 30 godzinach wylądowaliśmy w Auckland (a w dokładniej w Mangere, bo tam jest położone tamtejsze lotnisko międzynarodowe).

Minorka. Chwila oddechu na Balearach.

 Minorka

Pomysł wydawał się pełen wad. Do tej pory jak ognia unikaliśmy odwiedzania najpopularniejszych wakacyjnych lokalizacji z uwagi niechęć do miejsc pełnych hord zwiedzających, zatłoczonych plaż i innych ubocznych skutków masowej turystyki.

Mimo swoich wad zaplanowanie urlopu na południu Europy w szczycie sezonu uznaliśmy za konieczne, aby bieżące sprawy nie wyssały z nas resztek energii. Trochę więc z braku innych rozwiazan, a trochę w akcie desperacji zdecydowalismy się na spędzenie urlopu na Minorce.

Nowe doświadczenia ze znanej Bolonii

Bolonia

Bolonia po raz trzeci. Bez żadnych ambitnych planów czy wyszukanych pomysłów. Bez pośpiechu i bez stresu. Bez budzika i na luzie.

Nasze plan zakładał, że wyskoczymy na tydzień do miejsca, które już obce nam nie jest, gdzie dobrze się czujemy i gdzie spędziliśmy kilka miłych chwil. Takie podejście zaowocowało kolejnymi kilometrami spacerów pod arkadami, odkrywaniem na nowo zaułków już nam wcześniej – wydawać się mogło – znanych jak i zupełnie nowych, pominiętych podczas poprzednich „przedłużonych weekendów”. No i najważniejsze, pośród tych odkryć znalazły się też te kulinarne.

Madera. Kwiat Atlantyku

Madera

Madera to wyspa wiecznej wiosny i rajski ogród wypełniony mnóstwem kwiatów, który fascynuje unikalną roślinnością oraz ciepłym, łagodnym klimatem.

Jej skaliste czarne wybrzeże i atlantyckie fale, które z grzmotem rozbijają się o przybrzeżne skały nie zachęcają do kąpieli w oceanie. Natomiast osobom, które szukają obcowania z naturą w czasie górskich eskapad, Madera chętnie odsłania swoje piękno.

Rozpoczęła się piąta godzina lotu gdy z letargu wyrwało mnie nagłe uczucie duszności i można rzec gorąca. Nieco zdziwiona i zaciekawiona jednocześnie wyjrzałam przez szybę, choć z racji później godziny nie dało się dostrzec nic poza całkowitą ciemnością rozświetlaną przez światła pozycyjne samolotu. Tymczasem załoga przekazuje informację, że rozpoczyna podejście do lądowania, wszyscy mają wrócić na swoje miejsca i zapiąć pasy.

Fuerteventura. Kawałek Sahary na oceanie

Fuerteventura

Na pierwszy rzut oka, jeszcze z okien samolotu Fuerteventura wydała mi się monotonna, płaska, jałowa. Jednakowe brązowe pagórki, szaro-bure kolory i brak zieleni sprawiają, że człowiek zaczyna powątpiewać w cel dotarcia tutaj. Wyspa jednakże zyskuje przy bliższym poznaniu. W ciągu tych zaledwie kilku dni Fuerteventura odkryła przed nami wiele nowych widoków oraz smaków.

Nie sposób zapomnieć koziego sera, rumu na miodzie z bitą śmietaną i cynamonem, lodów o smaku gofio albo słodkiej kawy leche leche. Poza lokalnymi smakołykami niebywałą zaletą tej lokalizacji była dla mnie możliwość delektowania się pustką, wszechobecną przestrzenią i ciszą.

Bergen. Za siedmioma górami…

Bergen

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami… ale wcale nie tak dawno temu… było sobie miasto o nazwie Bergen. Słynące z pochmurnej pogody i ulewnych deszczy zazwyczaj ukazywało przed bywalcami swoje ponure oblicze. Ale tym razem było inaczej…
Słynne „miasto deszczu” jakby na przekór wszystkim opowieściom (mawia się, że pada tutaj przez 275 dni w roku) wita nas zalane nie deszczem, a słońcem.

Po wylądowaniu na niewielkim Airport Flesland Lufthavn (zlokalizowanym 19 km na zachód od centrum miasta) pełni obaw dotyczących pogody jedziemy lokalnym „Flybussenem” do centrum Bergen.
Gdy dwa lata temu zawitaliśmy tutaj przejazdem niewiele mieliśmy czasu na zwiedzenie tego miasta – drugiego co do wielkości i uchodzącego za najpiękniejsze w Norwegii. Teraz mamy aż tydzień na poznawanie jego zakątków oraz okolic.

Tokio. Pierwsze obrazki z Japonii.

Tokio

Po powrocie z Kraju Kwitnącej Wiśni przyszła pora na krótkie podsumowanie.
Tokio dostarczyło nam całej masy wrażeń i choć sami problemów ze snem nie mieliśmy to jednak zupełnie już nas nie dziwi, że stolica Japonii może powodować bezsenność.

Odwiedziliśmy wiele z najważniejszych dzielnic oraz miejsc np. Asakusę, w której można poczuć i zobaczyć dawną Japonię (niestety już w lekko skormercjalizowanej wersji), park Ueno, elegancką Ginzę, Akihabarę z gigantycznym sklepem oferującym wszelkiej maści elektronikę, Shibuyę ze słynnym, zatłoczonym skrzyżowaniem czy też młodzieżową i ekstrawagancką Harajuku.