Fuerteventura. Kawałek Sahary na oceanie

Fuerteventura

Na pierwszy rzut oka, jeszcze z okien samolotu Fuerteventura wydała mi się monotonna, płaska, jałowa. Jednakowe brązowe pagórki, szaro-bure kolory i brak zieleni sprawiają, że człowiek zaczyna powątpiewać w cel dotarcia tutaj. Wyspa jednakże zyskuje przy bliższym poznaniu. W ciągu tych zaledwie kilku dni Fuerteventura odkryła przed nami wiele nowych widoków oraz smaków.

Nie sposób zapomnieć koziego sera, rumu na miodzie z bitą śmietaną i cynamonem, lodów o smaku gofio albo słodkiej kawy leche leche. Poza lokalnymi smakołykami niebywałą zaletą tej lokalizacji była dla mnie możliwość delektowania się pustką, wszechobecną przestrzenią i ciszą.

Bergen. Za siedmioma górami…

Bergen

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami… ale wcale nie tak dawno temu… było sobie miasto o nazwie Bergen. Słynące z pochmurnej pogody i ulewnych deszczy zazwyczaj ukazywało przed bywalcami swoje ponure oblicze. Ale tym razem było inaczej…
Słynne „miasto deszczu” jakby na przekór wszystkim opowieściom (mawia się, że pada tutaj przez 275 dni w roku) wita nas zalane nie deszczem, a słońcem.

Po wylądowaniu na niewielkim Airport Flesland Lufthavn (zlokalizowanym 19 km na zachód od centrum miasta) pełni obaw dotyczących pogody jedziemy lokalnym „Flybussenem” do centrum Bergen.
Gdy dwa lata temu zawitaliśmy tutaj przejazdem niewiele mieliśmy czasu na zwiedzenie tego miasta – drugiego co do wielkości i uchodzącego za najpiękniejsze w Norwegii. Teraz mamy aż tydzień na poznawanie jego zakątków oraz okolic.

Oslo – zapowiedź relacji

Oslo

Wypad do Oslo na 13. edycję Inferno Festival już za nami i najkrócej mogę go opisać słowami “Warto było!”

Tak się jakoś złożyło, że na imprezach muzycznych choćby odrobinę zasługujących na miano festiwalu nie byliśmy już od przeszło dekady więc być może brakuje nam właściwego punktu odniesienia ale… całość była zorganizowana perfekcyjnie.

Pierwszego dnia występy zostały podzielone pomiędzy 6 różnych klubów, zaś od drugiego dnia festiwal odbywał się już tylko na dwóch scenach, w dodatku znajdujących się w tym samym budynku. Poruszanie się pomiędzy klubami było bezproblemowe, możliwości nabycia dóbr wszelakich typu płyty, koszulki były spore, a najbardziej bolało chyba kosmicznie drogie piwo

I najważniejsze, muzyka. Występujące zespoły prezentowały muzykę z różnych rejonów szeroko rozumianej muzyki metalowej, dominowały odmiany ekstremalniejsze, ale wyjątków kilka było i to bardzo chlubnych Niezależnie jak bardzo dani muzycy znęcali się nad swoimi instrumentemi, praktycznie każdy z “zaliczonych” przez nas występów był bardzo dobry pod względem brzmieniowym (może kilka drobnych wpadek było, ale to był naprawdę margines), całość była wzbogacona o świętną pracę oświetlenia scenicznego, a w przypadku Satyricon wykorzystano także trochę pirotechniki.

Karlskrona. Weekendowy rejs po spokój.

KarlskronaW jesienny, niedzielny, chłodny wieczór ulice miasta wyglądają na wymarłe. Poza szelestem unoszących się w powietrzu liści i podmuchami wiatru słychać niewiele. W powietrzu zamiast spalin czuć zapach wody otaczającej miasto.

Mijając kolejne budynki, zaglądamy w nieosłonięte okna, szukamy światełek, modeli okrętów, wypatrujemy sylwetek ludzi. Zaledwie 260 kilometrów od Gdyni znajduje się miasto tak różne od tego, co widzimy w Polsce…

Po zapadnięciu zmroku wsiedliśmy na prom, pożegnaliśmy z pokładu Gdynię i zadekowaliśmy się w kabinie oczekując – pomni wcześniejszego rejsu do Szwecji – odgłosów imprez lub co najmniej karaoke. Nie zdziwiło nas więc, gdy chwilę po odbiciu od brzegu usłyszeliśmy zza ściany śpiew naszych rodaków dających upust swojemu zadowoleniu z zakupów poczynionych w sklepie na promie. Z pomocą przyszedł odtwarzacz mp3, który pozwolił na spokojny relaks, lekturę i planowanie nadchodzących dwóch dni pobytu w Karlskronie.

Bolonia. Romantyczny spacer pod arkadami.

Bolonia

Dziesiątki eleganckich sklepów, restauracji, trattorii, osterii, kiosków tabacchi zlokalizowanych w starych kamienicach, wśród wąskich, brukowanych uliczek, a wszystko skryte pod kilkudziesięcioma kilometrami arkad, które sprawiają wrażenie ciągnących się w nieskończoność. Pozytywne wrażenie.

Jest sobota, początek przedłużonego (dla nas) weekendu – trzech dni, w trakcie których planuję niespiesznie włóczyć się po Bolonii – mieście mających wiele przydomków i symboli, nazywanym czasem miastem arkad, dwóch wież, jak również tłustym, czerwonym